- Urodziłem się 10 września 1964 roku w Żywcu i od juniora grałem w Sole – mówi Andrzej Czul. - Działał w niej też mój tata Edmund, pracując w zarządzie, ale na treningi ściągnął mnie kuzyn Andrzej Rosławiak. Przyszedłem i spodobało mi się. Zacząłem chodzić na treningi, a kartę zawodnika podpisałem w 1978 roku i od tego momentu jestem już oficjalnie „solarzem”, jak to się w Żywcu mówi.
- Ile lat grał pan w Sole?
- W sumie prawie ćwierć wieku. Z juniorów szybko trafiłem do pierwszego zespołu i już od 16 roku życia trenowałem i grałem w seniorach, a przez wiele sezonów byłem kapitanem drużyny. Zawał serca przerwał jednak moje granie, bo z powodu choroby wieńcowej lekarz już nie podpisał mi zgody na uprawienie sportu. Wtedy właśnie ówczesny kierownik drużyny Jan Stankiewicz dowiedział się, że w Bielsku-Białej organizowany jest kurs trenerski i namówił mnie, żebym się zapisał. Poszedłem i w 2000 roku skończyłem kurs. Po nim zacząłem pracować w klubie jako szkoleniowiec, a także byłem członkiem zarządu, w którym zacząłem działać od 18 roku życia. I trenerem i członkiem zarządu jestem do dzisiaj, a do tego od 10 lat pełnię rolę gospodarza.
- Które mecze wspomina pan najchętniej?
- Najmilej wspominam mecz z Koszarawą Żywiec w klasie A w połowie lat dziewięćdziesiątych. Mówi się, że derby rządzą się swoimi prawami i jak nie wierzyć temu powiedzeniu skoro przegrywaliśmy 0:3, a wygraliśmy 6:4. Występowałem na prawej pomocy i grając na tej pozycji w jednym meczów strzeliłem cztery gole w klasie A na swoim boisku, ale rywala już nie pamiętam.
- Ile drużyn ma obecnie Soła?
- Do kiedy klub było stać to pracował z młodzieżą i mieliśmy trampkarzy oraz juniorów. Teraz mamy tylko seniorów w klasie A. Nasza młodzież szkoli się w Żywieckiej Akademii Piłki Nożnej, z którą mamy podpisaną umowę.
- Co pan robi poza działalnością w Sole?
- Pracuję w Famedzie. O godzinie 5.00 rano wychodzę z domu na dniówkę i pracuję do 14.00, a później idę do klubu. W miesiącach, w których treningi i rozgrywki toczą się pełną parą wracam do domu po 21.00. Pozostaje więc czas tylko na przespanie się, bo od rana czeka kolejna pracowita doba. A do tego dochodzą także sobotnio-niedzielne mecze. To się niestety odbiło na rodzinie, bo piłka okazała się ważniejsza.
- Wychował pan swojego następcę?
- Mam dwoje dzieci, ale córka nie ma nic wspólnego ze sportem, natomiast Tomek, urodzony w 1992 roku, gra u nas w klubie. Zaczął od juniorów, których prowadziłem i doszedł do pierwszej drużyny. O działalności jednak nie myśli.
- Jaki cel stawiacie sobie na 2019 rok?
- Myślimy trochę dalej… Powstaliśmy w 1922 roku więc tradycja zobowiązuje, a do setki nie brakuje dużo. I to jest nasz cel – dotrwać do jubileuszu. Powiem jednak szczerze, że coraz trudniej o ludzi, którzy bezinteresownie kochają piłkę. Na szczęście w naszym klubie jest ich kilku. Siłą Soły jest oddany zespołowi wiceprezes Stanisław Olsza oraz Grzegorz Głazowski, który był prezesem ale musiał zrezygnować ze swojej funkcji, bo został radnym. Pomagają także: członek zarządu Tomek Burger, wspierający mnie we wszystkich sprawach oraz Grzegorz Stankiewicz, który przejął obowiązki prezesa, a także honorowy prezes Edward Borak, który przez długi lata prowadził nasz klub. Dzięki nam ten klub ciągle istnieje i gra. W zespole są praktycznie sami chłopcy z Zabłocia, czyli tej dzielnicy Żywca, w której jest także Góral, a za mostem mamy Koszarawę.
- A o co walczy drużyna Soły?
- Będziemy walczyć o utrzymanie w klasie A. W naszej drużynie są zawodnicy, którzy chcą grać. Nie będę nikogo wyróżniał, bo jest grupa ludzi, która to wszystko trzyma. Mamy fajny kolektyw. Zawodnicy dogadują się z trenerem, a trener z zarządem i choć nie brakuje trudnych tematów dochodzimy do porozumienia. Co najważniejsze nikt nie dopomina się o pieniądze, których ledwo wystarcza na działalność, sprzęt i bieżące wydatki. Żeby przetrwać trzeba więc mieć jeszcze więcej sił i zdrowia, ale wierzę, że dotrwamy nie tylko do setki, ale wprowadzimy także klub w następne stulecie.